środa, 31 maja 2017

„Anatomia siły. Rozmowa z Robertem Krasowskim”. Autor: Leszek Miller

Teraz coś z historii najnowszej, już z dziejów III RP. Poniższy tekst napisałem dość dawno temu, teraz więc dodaję mu (w drugiej części) dopisek aktualizacyjny.

Leszek Miller „Anatomia siły. Rozmowa z Robertem Krasowskim”.
Wydawca: Czerwone i Czarne sp. z o.o. Warszawa 2013.

Książka niezbędna dla politologów i wszystkich osób interesujących się najnowszą historią Polski. Coś w rodzaju wywiadu z politykiem w telewizyjnym programie informacyjnym, tyle że oczywiście o wiele dłuższe. Ale bynajmniej nie nużące!

Leszek Miller spowiada się Robertowi Krasowskiemu ze swojej działalności politycznej w latach 1989-2010, przy czym swojego „spowiednika” traktuje jak najbardziej serio, tzn. jest wobec niego szczery. Wskazuje własne błędy, które popełnił jako polityk. M.in. zauważa, że on i jego koledzy z PZPR-SdRP-SLD nie przypuszczali, że aż tak silny i liczny może stać się w III RP elektorat zarazem i socjalny, i prawicowo-światopoglądowy, którego klerykalizm wesprze partie tylko formalnie zajmujące prawą stronę sali sejmowej (partie, których program polityki społeczno-gospodarczej absolutnie nie pasuje do uniwersalnej definicji prawicy).
Miller również przyznaje, że osobiście przyczynił się, może nie do powstania, ale do eskalacji antagonizmu pomiędzy sobą a prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Który to antagonizm w ostatecznym rezultacie spowodował rozłam w SLD i znaczny spadek popularności tej partii politycznej.
Wytyka nie tylko własne błędy polityczne. M.in. stwierdza, że prezydent Lech Wałęsa niepotrzebnie sprzeciwił się w 1993 r. kandydaturze Aleksandra Kwaśniewskiego na premiera rządu, formalnie wtedy wysuniętej przez zwycięską koalicję po wyborach do Sejmu RP. Gdyby bowiem Aleksander Kwaśniewski przez 2 lata „zużył się” politycznie jako szef rządu, to nie stanowiłby realnego zagrożenia dla reelekcji Lecha Wałęsy w 1995 r.

I takich „smakołyków” z kuchni politycznej mamy w książce dużo więcej. Czy ktoś lubi tzw. postkomunistów, czy nie, powinien ją przeczytać. Jeśli oczywiście interesuje się współczesną polityką na tyle samodzielnie, że potrafi sobie wyrobić własne zdanie, bez posługiwania się „ściągą” wyborczą.
A Robert Krasowski okazał się wspaniałym interlokutorem - obiektywnym, neutralnym oraz potrafiącym stanowczo drążyć tematy, które być może Leszek Miller wolałby spłycić lub pominąć.

***
Dopisuję po kilku latach.

Gdyby miało dojść do drugiego, rozszerzonego wydania tej książki, obejmującego również wydarzenia roku 2015, tytułowa „anatomia” powinna zostać uzupełniona o wyrazy „… i głupoty”. Na politycznym barometrze wskazania sympatii dla Leszka Millera poleciały na łeb na szyję w dół. Leszek Miller jest bowiem osobiście odpowiedzialny za klęskę SLD w wyborach parlamentarnych w 2015 r. Z dwóch głównych powodów.

Po pierwsze – z powodu koalicji z Januszem Palikotem. Owa koalicja odstraszyła część elektoratu SLD, nawet tego dotychczas najwierniejszego, tj. byłych członków PZPR. Kto powiedział, że byłym pezetperowcom, starszym już paniom i panom, spodobają się Palikotowe nowinki społeczno-obyczajowe, takie jak dostępność niektórych narkotyków, czy tzw. związki partnerskie? Bzdura. Nieboszczka PZPR była w tych kwestiach bardzo konserwatywna, choć był to konserwatyzm świecki. Rodzinę uznawano za podstawową komórkę społeczeństwa (socjalistycznego). W PRL uzyskanie rozwodu nie było łatwe ani tanie. Gdy mąż rozrabiał (np. dopuszczał się romansu na boku), żona przybiegała z płaczem i skargą do sekretarza organizacji partyjnej w mężowskim zakładzie pracy, a towarzysz sekretarz już potrafił sprowadzić owego „niegodziwca” ze złej drogi. Alternatywą byłoby dla niego wywalenie z PZPR i poważne kłopoty zawodowe. Pojęcie tzw. moralności socjalistycznej obejmowało również dbałość o rodzinę (trwałość małżeństwa, dobre wychowanie dzieci) oraz zwalczanie alkoholizmu i in. nałogów (poza nikotynizmem, niestety).

Po drugie – z powodu nieprzemyślanej (a raczej źle przemyślanej, przekombinowanej) koncepcji wystawienia nieodpowiedniego kandydata SLD w wyborach prezydenckich w 2015 r. To z kolei odstręczyło znaczną część elektoratu tzw. ruchomego, tj. wahającego się i podejmującego decyzję, na kogo zagłosować, często w ostatniej chwili. Sytuacja wyglądałaby zgoła odmiennie, gdyby SLD w wyborach prezydenckich w 2015 r. wystawił powszechnie znanego kandydata, np. któregoś z profesorów ekonomii – byłych wicepremierów, ministrów finansów (Hausner, Kołodko). Taki kandydat prezydentem RP zapewne by nie został, ale uzyskałby ok. 20% głosów w pierwszej turze i pozytywnie zapisałby się w pamięci owego „ruchomego” elektoratu, co byłoby niezwykle istotne w następnych (już tylko ok. pół roku później) wyborach parlamentarnych. W tym kontekście nawet kandydatura samego Leszka Millera w wyborach prezydenckich byłaby dużo bardziej odpowiednia niż pani ______. Ale pan Leszek, mając w pamięci 14-to procentowy wynik w poprzednich wyborach prezydenckich skonfliktowanego z nim pana Grzegorza, a obawiając się (niesłusznie), że on sam takiego lub lepszego rezultatu nie osiągnie, ostatecznie nie zdecydował się stanąć w szranki wyborcze.
Natomiast z równym skutkiem, jak faktycznie odnotowano, Miller mógłby w ostatnich wyborach prezydenckich wystawić mojego kota. I nie jest to bynajmniej refleksja poniewczasie. Już podczas wyborczej kampanii prezydenckiej A.D. 2015 kilku znanych polityków i sympatyków SLD, indagowanych w mediach na okoliczność wystawienia przez tę partię kandydatury pani ______, miało bardzo niewyraźną minę i uchylało się od odpowiedzi na tak proste ale zasadnicze pytanie, czy osobiście na nią zagłosują.

Leszek Miller swego czasu zasłynął bon-motem (cyt.) „Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy”. Powiedzonko to, mogące być rozumiane dwuznacznie, spodobało się wielu osobom, zwłaszcza płci pięknej. Na takiej dyskretnej dwuznaczności polegał zresztą niewątpliwy urok owego bon-motu. Nie pasuje on jednak zupełnie do jego autora. Dziś możemy stwierdzić, iż towarzysz Leszek Miller nie popisał się prawdziwą męskością. Zakończył bowiem og__kiem.

Z bardzo wysokiego wyniku SLD w wyborach parlamentarnych w 2001 r., wówczas bezdyskusyjnie zwycięskiego, 14 lat później ostał się już tylko nędzny … ogryzek. I tak jak ogryzka nie podaje się na talerzu, tak SLD znalazł się poza parlamentem.