Dziś kontynuacja
tematu sprzed tygodnia. Niniejszy tekst poświęcony jest innej książce o Stefanie
Witkowskim i jego Muszkieterach. Napisanej na pewno z większym zaangażowaniem
(także emocjonalnym) niż omówiona poprzednio publikacja Wilamowskiego i Zasiecznego,
ale czy z większą dbałością o prawdę historyczną?
Jerzy Rostkowski
„Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń”.
Dom Wydawniczy
REBIS Sp. z o.o., Poznań 2016.
Wydanie
II poprawione.
Na
wstępie moja uwaga semantyczna. Prężna organizacja konspiracyjna działająca w latach
1939-1942 nosiła nazwę „Muszkieterzy”
i jest to forma poprawna językowo. Wg „Nowego słownika
ortograficznego PWN” (Wyd. PWN, Warszawa 1997, strona 416) wyraz
„muszkieter” w liczbie mnogiej może występować w brzmieniu
„muszkieterowie” albo właśnie „muszkieterzy”. Obie formy są więc dopuszczalne. A piszę
o tym dlatego, gdyż pewien redaktor w TVP Historia zauważył
rzekomą nieprawidłowość językową w nazwie własnej tej organizacji
podziemnej (chyba na podstawie lektury A. Dumasa „Trzej muszkieterowie”).
Jak komuś nie
chce się zerknąć do słownika, to niech chociaż zauważy, że mu program Word nie
podkreśli wyrazu „muszkieterzy” czerwonym wężykiem. Zresztą też: fizylier –
fizylierzy, kirasjer – kirasjerzy, bombardier – bombardierzy, kanonier –
kanonierzy, zecer – zecerzy, trener – trenerzy, itd.
A zatem
wszystkie publikacje podające – w imię poprawności językowej – nazwę
„Muszkieterowie”, same w istocie zawierają błąd polegający na przeinaczeniu
nazwy własnej tej organizacji, brzmiącej „Muszkieterzy”.
Przejdźmy
jednak do meritum.
Książka
Jerzego Rostkowskiego ma wiele zalet i jedną wadę. Zaletami są m.in.:
-
pracochłonne odtworzenie życiorysu Stefana Witkowskiego, łącznie z okresem
międzywojennym,
-
dokładne przedstawienie genezy powstania Muszkieterów i działalności tej
organizacji,
-
ukazanie problemów, z jakimi Muszkieterzy borykali się „na odcinku
polskim”, tj. ich konfliktów z ZWZ-AK i sztabem Naczelnego Wodza
w Londynie,
-
dokładne charakterystyki zasłużonych członków organizacji i osób z nią
współpracujących, w tym pięknych i inteligentnych pań,
-
udokumentowanie materiałami źródłowymi (obszerne załączniki na końcu książki,
których nie radzę pominąć; teksty kopii dokumentów są czytelne, choćby
z lupą w ręku).
Wadą podstawową
jest natomiast krypto-hagiograficzny – w odniesieniu do Stefana Witkowskiego – tekst
tej publikacji.
Autor chyba zakochał się w bohaterze swojej książki. Nie tylko odrzuca
wszelkie zarzuty postawione Witkowskiemu przez ZWZ-AK, ale wręcz obwinia
dowództwo Armii Krajowej o denuncjację do Gestapo komendanta Muszkieterów
i tych członków organizacji, którzy nie chcieli przynależeć strukturalnie
do AK.
Jerzy
Rostkowski krytykuje „teorie spiskowe” dotyczące celu wyprawy rtm. Czesława
Szadkowskiego do gen. Władysława Andersa. Sam jednak też przedstawia
wytłumaczenie owej misji w sposób niesłychanie naiwny – bazując na
złożonych w śledztwie zeznaniach aresztowanego Szadkowskiego, broniącego
się przed zarzutem zdrady głównej i ratującego w ten sposób swoje
życie. Jak też chroniącego (być może wskutek perswazji oficerów śledczych)
historię Polski przed powstaniem na niej proniemieckiej w 1941 r.
rysy.
Sporo
miejsca w książce autor poświęca też współdziałaniu Muszkieterów z marszałkiem
Edwardem Śmigłym-Rydzem. Opisując pobyt marszałka na Węgrzech (XII 1940 –
X 1941) nie raczy jednak wyjaśnić, choćby hipotetycznie, względnej swobody
poruszania się Śmigłego w tym kraju. Tak jakby w Abwehrze i wywiadzie
madziarskim pracowali sami durnie. Zresztą marszałek Edward Śmigły-Rydz to
drugi ulubieniec autora.
Reasumując,
wg Jerzego Rostkowskiego dowódcy ZWZ-AK są zawistni i małostkowi, a w końcu
posuwają się wręcz do zbrodni na osobie Stefana Witkowskiego i lojalnych
wobec niego członkach organizacji. Gen. Władysław Sikorski cynicznie
porzuca swego oddanego żołnierza (taki już ma brzydki charakter). Natomiast
Stefan Witkowski to postać nieskazitelna – najpierw genialny wynalazca
i zdolny, działający pod przykryciem oficer wywiadu II RP, a potem
bardzo inteligentny i skuteczny szef konspiracji. Oczywiście niewinny
inkryminowanych mu zarzutów. Nieprawdą jest też, jakoby zabił „Biegacza”.
Dokładnie tak tę lekturę odbierzemy.
W programie
TVP Historia prof. Antoni Dudek nie polecił tej książki, ogólnie
zarzucając autorowi opieranie się na niezweryfikowanych informacjach (w audycji
nie było więcej czasu na omówienie tematu). Ja jednak pozostanę przy poparciu
opinii redaktora prowadzącego audycję w TVP, że jest to lektura bardzo ciekawa
i godna polecenia, pod warunkiem zachowania odpowiedniej dozy krytycyzmu. Ma
bowiem też dużo zalet – wskazanych przeze mnie w pierwszej części
niniejszego tekstu. Autor dotarł do wielu źródeł, przedstawił nieznane fakty
oraz naświetlił mało dotąd znane realia konspiracji (m.in. kontakty polskiego
ruchu oporu ze środowiskiem „białych” Rosjan ściśle współpracujących z Abwehrą).
Osobiście z lektury jestem zadowolony, choć głównych wniosków autora nie
podzielam.
Jerzemu
Rostkowskiemu zawdzięczam m.in. wyjaśnienie pewnej dość drobnej wątpliwości,
która mnie jednak zawsze nurtowała. Otóż emisariusz marszałka Śmigłego do
generała Andersa, Czesław Szadkowski, w publikacjach historycznych występuje
raz jako „porucznik”, innym razem jako „rotmistrz”. Rotmistrz jest
kawaleryjskim odpowiednikiem kapitana, a kapitan to jednak stopień
wojskowy wyższy (o jedną gwiazdkę) od porucznika. Rozwiązanie owej
„zagadki” jest następujące. Porucznik kawalerii Czesław Szadkowski otrzymał za
udział w wojnie obronnej w 1939 r. awans na rotmistrza, ale
z jakiegoś powodu (być może biurokratycznej mitręgi) ów awans nie został formalnie
zatwierdzony przez emigracyjne władze wojskowe. A później, po jego „misji”
w 1941 r. do gen. Andersa, o uznaniu awansu nie mogło już
zapewne być mowy.